Pn-Pt 9.00 - 17.00 668-352-401

Nasze historie

Maya


Wierna jak rzeka

Magdę i Mayę poznałam dzięki Monice z Małopolskiej Grupy Fotograficznej, której zaproponowałam sesję w ramach projektu. Monika opowiedziała mi o Magdzie. Jak to się mówi po nitce do kłębka… a na tej nitce jest wiele wspaniałych historii, które już niebawem.

Magda, dziękuje że mogłam poznać Ciebie i Mayę. Jesteś wspaniałą młodą osobą która jest tak dojrzała w swoich decyzjach jak niejeden mocno doświadczony człowiek.

Zapraszam Was gorąco do lektury. Każde słowo napisane przez Magdę jest warte Waszej uwagi.

W życiu każdego psiarza przychodzi taki moment, w którym ten zdaje sobie sprawę, że czas znacznie mniej łaskawie niż jego samego traktuje jego psiego kompana. O byciu w tej kwestii optymistą, dla którego „szklanka pozostaje w połowie pełna”, można mówić bowiem tak długo tylko, jak długo mówimy co najmniej o połowie. Optymizmu zaczyna jednak brakować, gdy zawartość szklanki w którymś momencie spada poniżej tej granicy. Wtedy zresztą, jakimś magicznym sposobem, zawartości zaczyna ubywać jak gdyby szybciej.

Kiedy więc moja poprzednia, wychowana od szczenięcia suczka, osiągnęła wiek seniora, zaczęłam się powoli zastanawiać – jak to będzie, kiedy jej zabraknie. Dziewięć lat razem to przecież szmat czasu. Dziewięcioletni pies to już jednak psi emeryt. Nawet jeśli z perspektywy obcej osoby nic się przez ten czas nie zmieniło – opiekun zauważy te kilka metrów na spacerze pokonane wolniejszym niż kiedyś tempem czy kilka sekund krótszego entuzjazmu na powitanie… I można się oczywiście sprzeczać co do tego, gdzie dokładnie leży „połowa” psiego życia, bo dla każdego psia „połowa” będzie leżała w innym miejscu, ale dziewięć lat, to już w zdecydowanej większości przypadków za „połową”. Zamiast zbyt długo jednak rozważać przykry upływ czasu, postanowiłam z wyprzedzeniem działać – „na wszelki wypadek” – znaleźć drugiego psa. Miejsca przecież było wystarczająco – w domu, w ogrodzie i w sercu, więc dlaczego nie?

Poszukiwania psa do tandemu trwały u mnie dość długo, bo prawie 1,5 roku. Nie spieszyło mi się jednak. Liczyłam, że mam jeszcze wystarczający zapas czasu. Miałam okazję poznać dzięki temu masę schronisk i fundacji. Kojarzyłam imiona psów z ich sylwetkami z portali ogłoszeniowych. Znałam ich profile z opisów tworzonych przez wolontariuszy. Psów bezdomnych jest przecież dużo za dużo. Małe, duże, krótkowłose i kudłate, czarne, białe i łaciate, aktywne i te „nieco” mniej aktywne, wiele psów w typie ras – zwłaszcza ras wyjątkowo w danym czasie popularnych, ale i „zwykłych” kundelków – wszystkie czekające na swoją Wielką Szansę. Przez ten czas wybrałam więc co najmniej kilka psów, które poważnie brałam pod uwagę do adopcji – które z tego czy innego względu miały szansę całkiem nieźle wpasować się w tryb życia mój i mojej rodziny. Poszukiwania jednak trwały. Chciałam się bowiem przekonać, czy (poza wyborem z rozsądku), rozpoznam w psie to „coś”. To „coś” czekało zaś zadziwiająco blisko – w krakowskim schronisku przy ul. Rybnej.

Jak wiele pewnie psich adopcji – zaczęło się od zdjęcia, zrobionego przez wolontariuszkę. Urocza jesienna sceneria i to hipnotyzujące wręcz spojrzenie, działające jak magnes. Ta iskra w oczach. Szybko zaczęłam szukać dalszych informacji – gdzie, co, jak, dlaczego? Co poszło nie tak? Dlaczego ten pies ze zdjęcia wylądował w bidulu? Gdzie tu jest haczyk? W rozpoznaniu sytuacji bardzo pomocni okazali się pracownicy i wolontariusze schroniska. Ze wszystkich, uzyskanych informacji, suczka wydawała się mieć tylko jedną „drobną” wadę – miała mieć aż 8 lat. Niezbyt wpisywało się to w moje założenia. Była raptem 2 lata młodsza od mojego własnego psa. Jakoś nieszczególnie potrafiło mnie to już jednak zniechęcić. Umówiłam spotkanie.

Nasze pierwsze, schroniskowe spacery były dość specyficzne – chłodne i stonowane. Nieco może nawet niepokojące – zważywszy, że rozważałam dzielenie z tym psem co najmniej kilku najbliższych lat mojego życia. Nie do końca odpowiadające również opisom przedstawianym przez dotychczasowych opiekunów suczki. Tym bardziej widoczne było to w porównaniu z zachowaniem uroczego stworzenia z sąsiedniego boksu – przymilnej, borderowej suni. „Borderowej”, czyli takiej, jaką wcześniej brałabym pod uwagę w pierwszej kolejności. A przy tym młodziutkiej. Suczki, którą pamiętam do dziś, ale też która miała (będąc mniejszą, a więc bardziej „kompaktową” jak na krakowskie warunki, młodszą i znacznie bardziej otwartą w pierwszym kontakcie na ludzi niż Maya) zdecydowanie większe szanse na adopcję niż sporych jakby nie było rozmiarów, pies w dojrzałym wieku. Suczki jaką jeszcze niedawno wzięłabym ze schroniska bez zastanowienia i ja. Stanęłam więc przed wyborem. I wybrałam – jak rzadko kiedy, kierując się bardziej intuicją niż zdrowym w tym przypadku rozsądkiem.

Tym sposobem Maya towarzyszy mi już od prawie czterech lat. Swoją prawdziwą naturę pokazała jednak dopiero dobrą chwilę po przybyciu do mojego domu – po oswojeniu się z otoczeniem. Okazała się być psim ideałem (jak mawiają o niej zresztą również moi znajomi i rodzina) – psem niemal „samoobsługowym” – rozumiejącym wszystko bez słów, jak gdyby czytała w myślach. W stosunku do innych zwierząt – jest delikatna i subtelna, acz gdy trzeba – bardzo stanowcza (czym stosunkowo szybko zaskarbiła sobie chociażby akceptację nawet mojej raczej wycofanej w kontaktach z innymi psami rezydentki). Na spacerach trzyma się przy nodze jak cień, zwłaszcza gdy nie ma założonej smyczy. Wędrując w grupie staje się typowym pastuchem – stale monitorującym stan osobowy na wypadek, gdyby komuś przyszło zabłądzić. Jest przy tym psem niezwykle delikatnym, „miękkim” wobec swoich, a jednocześnie twardym i nieustępliwym wobec obcych. Kilkukrotnie już przekonałam się, że w sytuacjach kryzysowych – można na nią liczyć. Zawsze czujna. Zawsze gotowa. Zawsze na warcie. A jednocześnie pełna spokoju, ciepła i cierpliwości. Prawdziwy owczar z krwi i kości. Początkowy chłód (którym jak się okazało zwykła obdarzać w pierwszym kontakcie wszystkie obce jej osoby), bardzo szybko zastąpiło przywiązanie jakiego próżno szukać gdziekolwiek. Przywiązanie, które (tak jak podejrzewałam szukając drugiego psa) bardzo pomogło mi przetrwać rozstanie z poprzednią, wieloletnią psią towarzyszką, gdy ono w końcu nadeszło – szybciej nawet niestety, niż się tego spodziewałam. Dzisiaj więc dla Mai „swoi”, to my – ja i moja rodzina. Bez znaczenia jest gdzie przebywamy i co akurat robimy, jeśli może być tam z nami, jest szczęśliwa. Tak myślę. Jej dom jest teraz tam, gdzie my jesteśmy. Czasem się zastanawiam, czy można zazdrościć samej sobie?

Do pełni szczęścia zabrakło nam niestety jednego – zdrowia. Maya miała zadatki na sportowca. Jak się bowiem okazało – zdaniem weterynarzy, którzy mieli szansę ją oglądać – była co najmniej 2x młodsza niż twierdzono w schronisku. Szybko pokochała więc frisbee. Biegała przy rowerze. Skakała przez przeszkody. Jako zadaniowiec i pracoholik – świetnie sprawdzała się w tego typu aktywnościach. Kochała to. Ale tego co kochała robić niestety nie może. Epilepsja (na szczęście ze stosunkowo rzadkimi atakami), a przede wszystkim dysplazja stawów biodrowych skutecznie zweryfikowały nasze nieśmiałe plany. Dzisiaj raczej wędrujemy, podróżujemy – zdobywamy góry, wizytujemy plaże (również zagraniczne), trochę biegamy, staramy się zawierać nowe, „psie znajomości”. Wspólnie wychowujemy też młodszą, niesforną, terierowatą przyrodnią siostrę Mai. Inne aktywności fizyczne uprawiamy wyłącznie hobbystycznie – dla „higieny psychicznej” – za radą psich ortopedów. Zawsze jednak z umiarem i zawsze z arsenałem leków przeciwbólowych – a mimo to zawsze za długo dla chorego psiego ciała, a za krótko dla wiecznie młodego psiego umysłu. Tym cenniejsza jednak bywa teraz każda, choćby i najmniejsza iskra radości na psim pysku – gdy nie boli, ale i wtedy, a zwłaszcza wtedy, gdy boli. Przede wszystkim walczymy więc z bólem. A jest to walka wybitnie nierówna. Z góry wręcz przegrana. Ale będziemy walczyć nadal. Razem. Oby jak najdłużej. Nigdy więcej zza schroniskowych krat.

„Choć dni mijają i czas ucieka, Ty jesteś wierna, wierna jak rzeka”śpiewał Krzysztof Myszkowski w utworze Starego Dobrego Małżeństwa do tytułowej Majki. I nam ludziom, takiej wierności jak psia, pozostało się tylko uczyć.

Magda Frytek







Leave a reply


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *








Recent Portfolios


Ta strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close